30.01 – tak jak lubię…
czyli z góry – tak poznaję nowe miejsca. Za każdym razem próbuję dostać się tam, skąd obejrzę okolicę z góry. Im wyżej tym lepiej. Wspinam się po schodach, krętych alejkach, wjeżdżam windami, kolejkami linowymi. Wszystko po to, aby na chwilkę zaparło mi dech w piersiach, żeby poczuć to, czego nie umiem w tym momencie nazwać.
Tak się złożyło, że już drugiego dnia pobytu w Singapurze trafiłam do najwyżej położonego baru/galerii. Znajduje się on na dachu jednego z trzech najwyższych wieżowców w tym mieście – One Raffles Place. (Link do kiepskiej jakości filmiku w jednym z pierwszych postów).
W trakcie kilkudniowych obchodów nadchodzącego nowego roku odwiedziłam kolejne miejsce – 71 piętro w Swissôtel The Stamford. Wszystko po to, aby przekonać się, że pokaz sztucznych ogni z tak wysoka nie robi aż takiego wrażenia… 🙂 za to panorama miasta – wręcz przeciwnie!
Wciąż brakuje mi porządnych zdjęć z tym miejsc. Następnym razem postaram się dotrzeć na szczyt w ciągu dnia i z Canonem w dłoni!
31.01 – jeden z najważniejszych dni w kalendarzu chińskim
Little India – byłam chyba zbyt zaskoczona tym, co działo się tego dnia na ulicach, żeby dać radę to jeszcze sfotografować… (no i onieśmielał mnie brak przedstawicielek mojej płci na ulicach…)
Jedna jedyna 😉
Ganeśa – dlatego ten stragan cieszy się największym powodzeniem w okolicy
Abdul Gafoor Mosque (XIX w)
Serangoon Road
Wycieczka znów skończyła się w China Town – zupełnie innym, niż to, które poznałam w tygodniu poprzedzającym nowy rok…
Dni wolne od pracy
Obiekt moich fotograficznych zmagań. Pustki na głównych ulicach.
New Bridge Road – mam czas do końca lutego na zrobienie porządnego zdjęcia 😉
Miłego dnia!
Zu