Parafrazując polski tytuł amerykańskiego filmu, którego nie widziałam, a w którym popatrzeć można na moje ukochane Włochy oraz Azję, w której teraz goszczę, zapraszam na relację z pierwszych chwil mojej kulinarnej turystyki.
Przystawki z tacki ->
Pierwsze śniadanie w foodcourtcie na West Cost Market. Dim sum (pierożki z mięsno-krewetkowyymi nadzieniaami i różowe bułeczki robione na parze (prawdopodobnie Bao)
Kolejne wyglądało tak samo – tzn zasmakowało
Zdobycze z China Town
Ze stoiska Mr Squida
UTown food court
– płonąca zupa 😉
Sour and spicy rice-noodle soup – z akcentem na to spicy…
Wyjątkowo łagodne pierogi z mięsem
Pierwsze zwiedzanie miasta skończyło się w słynnym ZamZam
Sekcja deserów – młody kokos i tutejsze „lody”
Owoce – jestem w raju. Powyżej zdjęcie pierwszych zakupów zrobione przez Kasię. To większe – mangosten, to mniejsze – mój ulubiony langstat.
Mix ze stołówki. Zakupiony ponieważ bałam się kupić dragon fruita w całości… Po środku czerwona odmiana melona, między 9 a 12 są jabłka, od 12 do 2 są gruszki (najdroższe owocowe soki, które można nabyć na stoiskach w stołówkach są właśnie z jabłek i gruszek). Między 2 a 3 jest biały melon, a dalej wspomniany dragon fruit. Na samym końcu ananas.
Męczennica jadalna 😀
czyli potocznie marakuja, tu razem z papają
Późne popołudnie w Singapurze i kilka dodanych zdjęć – właśnie zorientowałam się, że jestem głodna…
(gorsza jakość niektórych to efekt posiadania smartfona…)
Miłego dnia!
Zu
cudowny mr Squid, jestem fanem. keep up the good work Zuzia!
Will do my best!